Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom V.djvu/052

Ta strona została przepisana.

I proszę, przestań mówić, bo nie będę winna,
Śmiejąc się z tego, z czegom śmiać się niepowinna.

Małgorzata.

To spazmy, moja duszko — śmiech z płaczem, dla Boga!
Powąchaj róg jeleni —

(podaje flaszeczkę, którą Alina bierze i odwraca się dla ukrycia śmiechu; na stronie)

Jak cierpi nieboga!
Lecz cóż ja temu winna? — To losu igraszka —
Trudnoż oddać kochanka, jak zbiegłego ptaszka. —
(głośno) Wierzaj, moja Alinko, teraz powiem szczerze,
Nie masz czego żałować — nie tracisz w tej mierze —
Edmund nie był dla ciebie — jeszcze to za płoche,
Jeszcze głowa zielona i szalona trochę —
Byłby się z tobą, wierz mi, nigdy nie ożenił.

Alina.

Doprawdy?

Małgorzata.

Jak cię kocham. — Byłby się odmienił,
Nie dziś, to jutro — pewnie — a lepiej że wcześnie —
I dziękuj Panu Bogu, iż lubo boleśnie,
Jednak ochrania ciebie od zgryzot tysiąca,
Któremi nadal grozi miłość zbyt gorąca.

Alina.

Jakże się ty, ciotuniu, chcesz na nie wystawić?

Małgorzata (po krótkiém milczeniu).

Chcę... chociażby dla tego... by ciebie wybawić.
Lecz jeśli mnie usłuchasz, Alinko kochana,
Ja, ja ci dam męża — wiesz kogo? — Szambelana.