Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom V.djvu/083

Ta strona została przepisana.

Możeż wtedy przyjaciel nie truchleć o ciebie,
I przykrych nawet środków nie chwycić w potrzebie?
Gdyby innego całkiem nie było ratunku,
Ocalić ci skarb drogi własnego szacunku.

Alina (trochę zmieszana).

Panie Zdzisławie... nie wiem... zrozumieć nie mogę...
Chciej się jaśniej tłómaczyć. Tę straszną przestrogę
Zkąd masz i o kim?

Zdzisław.

O kim? oko twe powiada.
Zkąd? z Warszawy. — Alino, otóż moja rada;
Bo przestrzedz jestto radzić — wszakże dość przestrogi:
Iż przepaść w naszéj drodze, by wstrzymać śród drogi?
Wiem ja, iż słowo moje mocno ciebie rani,
Że zrywa wieniec marzeń — lecz wierzaj mi pani;
Jak je słyszeć, tak wyrzec równie serce boli.

Alina.

On dziś jeszcze wyjedzie.

Zdzisław (z nizkim ukłonem)

Czyń pani dowoli.
(odchodzi)





SCENA VIII.
Alina

Tak, musi jechać wkrótce — najśpiesznéj, w téj dobie,
Ale miejsca, jaszczurko, nie uprzątnie tobie.