Ta strona została przepisana.
Szambelan.
Gniewać się!
Zdzisław.
Obydwaśmy razem.
Zwalili Goliata Dawidowym głazem. —
Używaj raczej szczęścia, masz otwarte pole.
Szambelan.
Wiem ja to lepiej — jednak — (zbliżając się do Zdzisława)
Mnie coś jeszcze kole.
(Jan z lewych drzwi wynosi szkatułkę i mantelzaki — i wychodzi środkowemi)
Zdzisław.
Cóż? widzisz? nie mówiłem?
Szambelan.
Co?
Zdzisław.
Rzeczy wynoszą,
Pakują, zaprzęgają — adieu! — O roskoszo!
O radości najmilsza! — Pozwól Szambelanie,
Niech cię dwakroć uściskam.
Szambelan.
Uściskaj mój panie;
Ale ja, mówiąc szczerze, póty nie podskoczę,
Póki go już w pojeździe za bramą nie zoczą.
Zdzisław.
Boisz się.
Szambelan.
Ja się boję? To mi się podoba!
Jeśli się z nas kto boi — boimy się oba.
Zdzisław.
Już i list do Edmunda lepiej nie odmieni;
Masz go?
Szambelan.
Ach, mam — jak węgiel parzy mnie w kieszeni.