Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom V.djvu/090

Ta strona została przepisana.
Jan.

Nie, jeszcze.

Zdzisław.

Ale będą?

Jan.

Zapewne.

Szambelan (wznosząc oczy).

O, skryte
Sądy twoje...

Zdzisław (odsuwając pistolety).

Ostrożnie!

Szambelan.

Panie mój i Boże!

Zdzisław (do Jana).

Nacoż nabijać?

Jan.

Nie wiem. — Będzie pif, paf, może.

(Szambelan który zostawał ze wzniesionemi oczyma, drgnął na słowo: pif, paf, — Jan odchodzi, — długie milczenie)
Szambelan (przed siebie).

Pif, paf.

Zdzisław (chodząc).

Jak tu gorąco — na spacer pojadę.

Szambelan.

Weźże list.

Zdzisław.

Schowaj!

Szambelan.

Nie chcę.

Zdzisław.

Spal!