Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom V.djvu/305

Ta strona została przepisana.
Łatka.

Marność, duszko, marność świata.

Rafał.

Głupiec jesteś! idź do kata!

Łatka.

A bodaj ci nóżka spuchła
Z takim żartem — idź do kata,
Idź do kata — (ściskając go) Poczciwina!
Lecz Panowie, żart na stronę,
Pomiarkujcie: ludzkie życie,
To nie kulfon. — Raz stłuczone,
Już go nigdy nie skleicie —
Aj, aj, zgroza myśleć o tém,
Krew wypłynie, wróg nasz zginie,
Ale potém, ale potem!

Michał.

Panie bracie, straszno będzie.

Łatka.

Wszakże Ludmir znany wszędzie —
Wyzwał, zabił przyjaciela.
Od dnia tego ni wesela,
Ni pokoju, ni snu w nocy,
A gdy zaśnie już z niemocy,
Zaraz jakieś trupy krwawe
Zaczynają z nim zabawę,
To go duszą, to łaskoczą,
To mu w gardło kości tłoczą.

(Rafał siedzi zamyślony, Michał stając za nim mówi)
Michał.

To rzecz straszna, Panie bracie.