Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VI.djvu/018

Ta strona została przepisana.

Nie boi się nikogo; nie dba o nikogo;
Goście tu się zgromadzać i balować mogą,
On jakby ich nie było — kroku nie przysporzy,
W kurtce jak go Pan widzisz, ręce w tył założy,
Chodzi sobie poważnie jak piérwsza osoba,
Kogo chce słucha, mówi co mu się podoba.
Ale przytém poczciwy, chęć w nim dobra, szczéra,
Tylko że swych wyrazów nie zawsze dobiera.
On Pana w złe nie ciągnie.

Doręba.

A któż taki?

Rozalka.

Boże!
Czy jeden? Pan Szwarc piérwszy — on tu wszystko może,
On trzęsie całym domem. Na zbytki, igrzyska,
Pieniądze pańskie trwoni, pełną garścią ciska.

Doręba.

Cóż Albin na to wszystko?

Rozalka.

A Bóg wiedzieć raczy,
Jużci żeby chciał silnie, byłoby inaczéj.
Często wprawdzie narzeka, za spoczynkiem wzdycha,
Ale w końcu tam idzie, gdzie go Szwarc popycha.

Doręba.

Od dawnaż tu jest ten Szwarc?

Rozalka.

Spadł do nas jak z nieba,
Jak tylko Pan zbogaciał. Oj, rady nam trzeba,
Jeszcze więcéj opieki a zwłaszcza w téj dobie,
Gdzie niby każdy radzi, a myśli o sobie.