Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VI.djvu/060

Ta strona została przepisana.
Albin.

Swaru, gwaru, kłopotów się boję.

Laura.

Cóż Doręba?

Albin.

Chce zmiany.

Laura.

Spuść się na nas dwoje.
Jak rószczką czarnoksięzką tknięty żeglarz młody
Wypłyniesz z wiru szaleństw w cichy prąd swobody.

Albin.

Lecz co świat na to powie? Że tak nagle z Pana...

Laura.

Powié że się wyrwałeś ze szponów szatana.

Albin.

Dobrze więc, róbcie, ale cicho, grzecznie, zgodnie....
Lecz aż jutro... pojutrze... w tydzień... dwa tygodnie...

Laura.

Bądź spokojny.

Albin (całując ją w rękę).

Jestem nim.

(Laura odchodzi — odprowadziwszy ją wraca)

Skończyło się przecie
No! nie tak djabeł czarny jak malują w świecie.
Raz, dwa, trzy... Huź na wodą! ożenię się gładko,
Jasną mi teraz prawdą co było zagadką.
Niepotrzebuję konno udawać warjata...
Słowik będzie usypiać... kołysać szmer świata...
Ale Szwarc?... Co Szwarc powie? Jak jemu dać radę?
Ha! jak się już ożenię, sam z domu wyjadę...
Doręba z moją żoną skończą bez bojaźni..
A ja się potém wsunę jak do ciepłéj łaźni.