Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VI.djvu/069

Ta strona została przepisana.

I osiadła na wstążkach, koronkach i piórach,
Na świetnych ekwipażach, zbytkowych ubiorach,
Nie zostawiwszy z siebie jak poczwarkę lichą,
W któréj jeżeli jeszcze serce bije cicho,
To nie serce kobiety, żony albo matki,
Ale już tylko serca wyschnięte ostatki.
Jeśli rumieniec przedrze srokate osłony,
To rumieniec zazdrości lub pychy zranionéj.
Taką jest i Joanna... ale niedość na tém,
I lionerja u niej płaszczykiem przed światem.
Co? Wolności bez granic, wolności wymaga?
Lecz zbytnia wolność jednych, drugim ciężka plaga.
Szwarc ma tu wolność wszelką, a maszże ty swoję?
A cóż dopiero późniéj, gdy ich będzie dwoje?
Dwoje — czy ty rozumiesz? Wiedzieć ci się godzi,
Że Szwarc z dawna z Joanną w ścisłéj parze chodzi.

Albin.

A! A! całuję nóżki.

Doręba.

Ach tak jest niestety!

Papryka.

Żona! U której w ręku zawsze pistolety...

Albin (półgłosem).

Nie, nie, bardzo dziękuję... Lecz słowa nie dałem,
Na głowę nie upadłem acz z konia zleciałem.

Papryka.
(Klotylda zbliża się niewidziana; wstrzymuje się zasłyszawszy swoje nazwisko.)

Co zaś do Fontazińskiej... To wdowa w koronie
Ale nie z Malabaru. Na stosie nie spłonie,
Bo zaledwie nieboszczyk ziewnął w jéj uścisku,
Na czułéj narzeczonej staje stanowisku.
To zdaje mi się dosyć i pewnie za wiele.