Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VI.djvu/078

Ta strona została przepisana.
Doręba.

Rozalko!

Rozalka.

Tak. Jestem gotową.

Doręba.

A jak ona nie zechce?

Rozalka.

Ach temu nie wierzę...
Zresztą czy dziś koniecznie Pan żonę wybierze?

Doręba.

Wybierze. A choćby nie — rzeczy to nie zmieni.
Młoda osoba, która przyzwoitość ceni,
W domu młodego człowieka nie zostaje długo,
Chyba jest jego krewną, albo jego sługą.
Prawda bywa zakrytą, a pozór u ludzi
Nietylko zwodzi... ale i złe myśli budzi.
Gdybyś była u jakiej szanownéj matrony,
Sam jéj dom jużby tobie użyczał obrony
I taki Szwarc żonaty, lub Papryka taki,
Nie śmiałby i wejrzeniem robić te oznaki
Jakie dziś tu wyjawia i powtarza snadnie.

Rozalka (zakrywając sobie oczy).

Rozumiem, już rozumiem — szkaradnie! szkaradnie!
(z decyzją) Pojadę — dzisiaj — zaraz — prędko, ale wprzódy
Powiem opiekunowi, że to dla swobody
I spokojności jego, pragnę oddalenia.
Bo nam, w uboższym stanie, czysty sąd sumienia
Wystarcza na osłonę; o pozór nie dbamy,
Lękać go się, ni czasu, ni sposobów mamy.