Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VI.djvu/081

Ta strona została przepisana.

Wtenczas, aczkolwiek we śnie nie tracę odwagi...
Uciekam. Ale przebóg! Brak mi równowagi...
Nogi jakby bawełna... upadam stokrotnie...
Raz na twarz, a raz znowu zupełnie odwrotnie...
Potém... siedzę na koniu i przez stepy gonię...
Ale zawsze na karku albo na ogonie...
Chcę już i spaść nareszcie... lecz daremna praca,
Jakaś siła od ziemi na konia powraca.
A za mną żony, jakby dzikich gęsi stado...
Mężu! mężu i mężu! gają gromadą —
Dochodzą mnie, już ginę... A w tém z góry nagle,
Anioł nademną skrzydła roztoczył jak żagle...
Dotknął czoła ustami — spadła snu zasłona
I tylko obraz został... To ona!

Doręba.

Kto ona?

Albin.

Rozalka, to Rozalka w postaci anioła...

Doręba.

W białym fartuszku...

Albin.

Ona, dotknęła się czoła.

Doręba.

Odpłaćże jej Albinie twoje zmartwychwstanie...
Bo ma prośbę do ciebie.

Albin.

Co chce, to się stanie.

Rozalka.

Ja... chcę... Panie... odjechać.

Albin.

Odjechać dlaczego?