złe gdzie w kałuży, które ma bliznę nad okiem i które zowie się Alfred Tulski.
Jakto trzech, trzech z bliznami miałoby się tu zjechać dnia jednego?
Jak tylko dwóch się zjechało, nie wychodzi
z granic podobieństwa, aby i trzech zjechać się nie
mogło. Racz to Pani łaskawie uwzględnić.
Pan zanadto mowny. (do Barskiego) Pan zanadto milczący. Ale ja nie jestem osobą, z którą można dozwalać sobie niewczesnych żartów. Parmo Figaszewska? Odchodzę, daję dziesięć minut czasu, — gdy wrócę, spodziewam się, że tu zastanę tylko Pana Tulkiego, albo nie zastanę nikogo. Ostrzegam przytém, że co raz postanowię, to tak być musi a nie inaczéj. I że nie jestem sama w domu. Panno Figaszewska! (Odchodzą.)
A to samiec baba. (Bierze gazety, rozciąga się jak długi na kanapie i zaczyna czytać.)
Cóż?
Co?