Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VI.djvu/151

Ta strona została przepisana.
Barski.

Potém może dozwolą mi tu zostać.

Alfred.

Śmiem wątpić.

Barski.

No, wtenczas pożegnam.

Alfred.

A potém?

Barski.

Cóż u diabła z tém potém... potém... Potém odjadę, to się rozumie.

Alfred.

Słuchaj Panie Kapitanie, pozwól mi mówić otwarcie. Dotychczas znalezienie się tu twoje było rozumném i wesołém; nie trzeba go popsuć rozwiązaniem, któreby mogło niejaką śmieszność na ciebie ściągnąć.

Barski.

Śmieszność ściągnąć? na mnie?

Alfred.

Każdy odwrót przymusowy ma zawsze coś śmiesznego. Chcę iść naprzód, a idę wstecz. Jakież nareszcie może być pożegnanie wasze? — Dość niemiłe, nawet dość kwaśne... Zwiedzione, a przeto w miłości własnéj obrażone damy, będą niecierpliwie na drzwi spoglądać, póki się za Panem nie zamkną. A bohater tego qui pro quo, cóż innego powié wśród licznych ukłonów, jak przepraszam i przepraszam. Gdyby mnie zdarzyło się coś podobnego, oddaliłbym się cichaczem, a z pierwszéj poczty napisałbym list w którym starałbym się jak najgrzeczniéj całe zda-