Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VI.djvu/152

Ta strona została przepisana.

rzenie w żart obrócić. A tak, choćby się kto i skrzywił, to sam na sam.

Barski.

Dyplomatyczna niepotrzebna gmatwanina.

Alfred.

Przytém niech mi wolno będzie zapytać się, dlaczego Pan tak usilnie starasz się tu pozostać?

Barski.

Dlaczego... dlaczego. Nie widzisz Pan jaka ulewa?

Alfred.

O! żołnierz ulewy się boi.

Barski.

Najprzód proszę być przekonanym raz na zawsze, że się niczego nie boję; potem że my żołnierze moknąc zawsze kiedy tego potrzeba, mamy prawo nie moknąć bez potrzeby. Nareszcie, nie chcę pędzić przez wieś w deszcz jak pies, któremu ogon ucięto.

Alfred.

Jeżeli o to idzie, łatwo zaradzić mogę. Za ogrodem stoi mój pojazd... (zbliżając się do okna) Oto tam... za drzewami... Każ się Pan odwieźć gdzie zechcesz.

Barski.

Dobrze, poszlę po niego.

Alfred.

Tymczasem damy nadejdą... Przebiegniesz Pan prędko ten mały kawałek drogi. Weź nareszcie mój parasol i moje kalosze.

Barski (po krótkiém milczeniu).

Niech i tak będzie. Żegnam.