Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VI.djvu/155

Ta strona została przepisana.
SCENA XIV.
Alfred.

A to twardy artylerzysta pozycyjny... ledwiem go wyrugował... Ulewy się lęka... Ho! ho! nie o ulewę tobie idzie... wiém ja czém to pachnie... Ale... nuż Grzegorz nie zechce... Zawołam ze drzwi, może usłyszy. (Otwiera drzwi na ogród, ale zmyka czémprędzéj i strzepuje się z deszczu.) Uf! co za deszcz! co za wicher! trudno głowy wychylić... Jednak... nie dość zwyciężyć, trzeba umieć skorzystać ze zwycięstwa... Trzeba pójść, nie pomoże... (Wychodzi środkowemi drzwiami i zaraz wraca w kapeluszu i paltocie.) Wziął parasol i kalosze... przez mur zawołam... (Spogląda w okno i na swoje buty, znowu w okno i na kapelusz, nareszcie podnosi kołnierz i chustką obwiązuje.) Djabli deszcz... ale po kamyczkach, po gazonie, jakoś będzie! djable jednak nie miło! (Wychodzi do ogrodu.)





SCENA XV.
Pani Malska, później Barski.
Pani Malska (zwinięty rysunek w ręku).

Mamże powtórzyć jego słowa: „Mnie się zdaje, że nie zaczynam kochać, ale że kocham od dawna.“ Cóż błądzi, rozum czy serce?.. Jestżo on owym przed dziesięciu laty młodziuchnym oficerem, co ze swoim oddziałem stał w domu mojéj kuzynki?... Owym Władysławem, który mnie tak lubił, którego tak kochałam... który mnie małą swoim kwiateczkiem nazywał?... Ta próba przekona... Jeżeli on, to