Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VI.djvu/156

Ta strona została przepisana.

swój rysunek pozna niezawodnie. (Spostrzegłszy Barskiego, rozwija rysunek i zdaje się wpatrywać w tenże z wielką uwagą.)

Barski (wszedłszy ostrożnie i spojrzawszy w okno).

Szczęśliwéj drogi!... To najlepsze, co wiedzie do celu — wszak powiedział, dobrze. Pani, czas drogi....

Pani Malska.

Zaraz, zaraz.

Barski.

Dłużéj taić nie będę...

Pani Malska.

Zaraz, zaraz.

Barski.

Ach, cóż Panią na moje nieszczęście tyle zajmować może?

Pani Malska.

Oto znaleziony dawny rysunek... zdaje się przedstawiać jakieś prawdziwe zdarzenie... staram się odgadnąć... Jakiś dwór między lipami... Tu jakiś młodzieniec w mundurze, niesie na obu rękach dziewczynkę, która zdaje się swawoląc łechtać go po twarzy pękiem kwiatów. Patrz Pan... (Oddaje rysunek i siada.)

Barski.

Ten... ten rysunek... o Boże!... co za wspomnienia... To ja rysowałem... ten wojskowy, to ja... a ta dziewczynka, Wandzia! mój luby kwiateczek... (Zastanawia się, z wzrastającém uczuciem spogląda na Panią Malską, potém upuszcza rysunek i pada przed nią na kolana.) To ty!.. Wandziu! (Całując ją po rękach.) Ty