swój rysunek pozna niezawodnie. (Spostrzegłszy Barskiego, rozwija rysunek i zdaje się wpatrywać w tenże z wielką uwagą.)
Szczęśliwéj drogi!... To najlepsze, co wiedzie do celu — wszak powiedział, dobrze. Pani, czas drogi....
Zaraz, zaraz.
Dłużéj taić nie będę...
Zaraz, zaraz.
Ach, cóż Panią na moje nieszczęście tyle zajmować może?
Oto znaleziony dawny rysunek... zdaje się przedstawiać jakieś prawdziwe zdarzenie... staram się odgadnąć... Jakiś dwór między lipami... Tu jakiś młodzieniec w mundurze, niesie na obu rękach dziewczynkę, która zdaje się swawoląc łechtać go po twarzy pękiem kwiatów. Patrz Pan... (Oddaje rysunek i siada.)
Ten... ten rysunek... o Boże!... co za wspomnienia... To ja rysowałem... ten wojskowy, to ja... a ta dziewczynka, Wandzia! mój luby kwiateczek... (Zastanawia się, z wzrastającém uczuciem spogląda na Panią Malską, potém upuszcza rysunek i pada przed nią na kolana.) To ty!.. Wandziu! (Całując ją po rękach.) Ty