Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VI.djvu/158

Ta strona została przepisana.
Barski.

Ale jakże mogłaś milczeć tak długo? Ja byłbym przebił dwa mury, gdybym był przeczuł, że za niemi ciebie zobaczę. Ach, to nie dobrze.

Pani Malska.

Powoli, powoli... Najprzód byłam dzieckiem kiedy odjechałeś, powtóre zmieniliśmy się oboje, nareszcie w domu Pani Komeckiej, zwano cię tylko Panem Oficerem, a ja Władysławem. Bardzo więc naturalnie, że cię nie poznałam... Wprawdzie nie długo brałam cię za Alfreda; ale późniéj sama siebie zrozumieć nie mogłam... aż nakoniec głos twój zapewne, obudził we mnie wspomnienie dawnych czasów.

Barski (spojrzawszy na rysunek).

Tak, tak... serce nie zwodzi... O teraz, tak jak dawniéj, wezmę cię na ręce i żeby cały batalion kasztelanowych, Figaszewskich, dwa bataliony sekretarzy, trzy Radców stanu, rozbiję, przełamię, rozgonię i uniosę jak swoją własność... bo ty będziesz, bo ty jesteś moją, — wszak prawda?

Pani Malska.

Jestem i będę, ale zaklinam cię, unikajmy wszelkiéj ostateczności... szanujmy opinię świata i względy familijne.

Barski.

Ale jak, jak?

Pani Malska.

Trzeba abyś jeszcze pozostał w twojéj roli, póki ciocia Aniela nie przyjedzie. Ona jedna ma władzę nad Kasztelanową... i poda nam rękę niezawodnie.