Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VI.djvu/165

Ta strona została przepisana.

kraść nie dam. Nie potrzeba mnie strzedz, bo ja się sama strzegę.

Kasztelanowa.

Niechże i tak będzie... kiedy inaczéj być nie może... ale Panna Figaszewska pojedzie z wami...

Barski.

O! o! na taką słotę... tyle fatygi.

Kasztelanowa.

Tak będzie jak postanowiłam.

Pani Malska.

Róbmy jak ciocia każe... bo ona wié najlepiéj.
(Wybiegają z Barskim podawszy sobie ręce, za niemi spiesznie Panna Figaszewska.)

Kasztelanowa (sama — siadając).

Uf! przecie spocząć mogę. Ja tylko, ja mogłam dojść prawdy i wydobyć dowód nie do zaprzeczenia z żartu Julki... Zadziwili się... Niech się dziwią... Ja to lubię... Nareszcie prawdą mówiąc i bez tego dowodu, trudno było wątpić... To przecie człowiek ugrzeczniony, widać na nim polor dworski... A tamten! gbur! Pan Skalski wielka figura!.. pół mędrka, pół głupca. (postrzegając Alfreda) Ha!





SCENA XVII.
Kasztelanowa, Alfred.
(Alfred wchodzi drzwiami od ogrodu zabłocony, w pomiętym kapeluszu, okulary w ręku — mówiąc zdejmuje paltot, potém ciągle zajęty uporządkowaniem swojéj toalety.)
Alfred.

Bardzo, bardzo przepraszam Panią Kasztelanowę, ale nie było sposobu, musiałem wejść do jéj salonu