Już już słyszałam, tony anioła. Lecz do rzeczy.
Tak, do rzeczy. — Stanąłem więc pod oknem
a kiedy wzniosłem oczy w górę, kiedy natężałem
słuch zachwycony, słyszę... nagle... za mną... huf!
huf! (Celina i Filip wstrzymują się od śmiechu.) Domyśliłem się zaraz, że to pies; nie tracę więc odwagi, robię skok zgrabny pod bliskie drzewo... chwytam się gałęzi i ptaszkiem unoszę się w górę. Nigdy jeszcze w życiu tak lekkim nie byłem.
Pocieszna figura.
Otóż z gałązki na gałązkę skacząc jak wróbelek, wpadłem nareszcie w to okno i mam teraz nie oceniony zaszczyt złożyć Pani uszanowanie moje.
Wszystko to bardzo pięknie...
Pięknie, nie powiem...
Ale radzę Panu nie wlatywać ptaszkiem przez
okna, bo mógłbyś czasem i tąż samą drogą wylecieć.
Zawsze wolę wchodzić i wychodzić drzwiami, o
tém racz Pani być przekonaną.
A zatém... Filipie pokaż Panu drogę.