Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VI.djvu/184

Ta strona została przepisana.
Celina.

Już już słyszałam, tony anioła. Lecz do rzeczy.

Ernest.

Tak, do rzeczy. — Stanąłem więc pod oknem a kiedy wzniosłem oczy w górę, kiedy natężałem słuch zachwycony, słyszę... nagle... za mną... huf! huf! (Celina i Filip wstrzymują się od śmiechu.) Domyśliłem się zaraz, że to pies; nie tracę więc odwagi, robię skok zgrabny pod bliskie drzewo... chwytam się gałęzi i ptaszkiem unoszę się w górę. Nigdy jeszcze w życiu tak lekkim nie byłem.

Celina (na stronie).

Pocieszna figura.

Ernest.

Otóż z gałązki na gałązkę skacząc jak wróbelek, wpadłem nareszcie w to okno i mam teraz nie oceniony zaszczyt złożyć Pani uszanowanie moje.

Celina.

Wszystko to bardzo pięknie...

Ernest.

Pięknie, nie powiem...

Celina.

Ale radzę Panu nie wlatywać ptaszkiem przez okna, bo mógłbyś czasem i tąż samą drogą wylecieć.

Ernest.

Zawsze wolę wchodzić i wychodzić drzwiami, o tém racz Pani być przekonaną.

Celina.

A zatém... Filipie pokaż Panu drogę.