Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VII.djvu/037

Ta strona została przepisana.
Jenialkiewicz (półgłosem).

Gdyru, gdyru, gdyru, gdyru... (głośno) Tygodnik. (do Lokaja) Połóż na stół.

Pan Ignacy.

Mógłem był wczoraj przywieźć te książki i część tych listów z miasta... nie byłoby nic kosztowało.

Jenialkiewicz.

Jegomość tego nie rozumiesz.

Pan Ignacy.

Czego nie rozumiem?

Jenialkiewicz.

Że to są korespondencye. (do Lokaja) Pannie Matyldzie.

Pan Ignacy.

I na cóż to się przyda?

Jenialkiewicz.

Dolski!.. Pan Ignacy pyta się na co się przyda korespondencya. (Śmieje się — pisarz przynosi mu księgę, w któréj Jenialkiewicz podpisując mówi dalej) Nie każdy wié, nie każdy pojmie ile trzeba kółek, aby zegar szedł. O! nie tak to łatwo... Tu czytaj... tu podpisz... a wszystko kto? — Ja. (do pisarza) Przepisać i expedyować. (Pisarz odchodzi.)

Pan Ignacy.

To pisanie, istna plaga... na co to się przyda? Wszystkich swoich officyalistów trujesz, zabijasz Jegomość swoim atramentem. Już ich na pięć mil dokoła poznają po ich czarnych palcach... Daléj i nosy im poczernieją.