Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VII.djvu/049

Ta strona została przepisana.
Aniela.

Przytém stara się zawsze do mnie zbliżyć, zawsze usłużyć. On zawsze pierwszy mnie usłyszy, zrozumié... zgaduje mnie prawie.

Matylda.

Hm! to coś niby trochę więcéj jak wejrzenia.

Aniela.

Tak, ale jakie wejrzenia!.. to trudno opisać... wejrzenia więcéj mówią jak usta... i lepiéj i wyraźniéj.

Matylda.

Proszę! jak ona to w cichości ducha pojęła... na tém przecie nie koniec?

Aniela.

Przed godziną zostaliśmy tu sami, przypadkiem.

Matylda.

Przypadkiem.

Aniela.

Jak cię kocham przypadkiem, bo nie słyszałam jak wujaszek wyszedł... Otóż wtenczas z powodu słowa, którego odczytać nie mogłam, Pan Dolski zaczął mówić tak ładnie, takim głosem, z takiém wejrzeniem... O Matyldo, ja nie umiem tego opisać... ale to wiem, że serce biło mi coraz prędzéj i gdyby się był zapytał: kochasz mnie Panno Anielo? byłabym może odpowiedziała: w saméj rzeczy Panie Dolski.

Matylda.

Pojmuję, pojmuję... cóż daléj?

Aniela.

Daléj... nic... przerwał mowę i wyszedł nagle.