Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VII.djvu/065

Ta strona została przepisana.
Matylda.

Ale na cóż nam to wszystko rozpowiadasz?

Karol.

Dlatego, aby was przekonać, że takiéj ciotki tylko w dalekiéj przeszłości szukać należy.

Matylda.

Szukaj, szukaj mój Karolu, ale nam daj pokój.

(Przechodzi z Anielą na prawą stronę i rozmawia z nią na stronie... Od początku téj sceny widać w głębi ogrodu Dolskiego we fraku i żółtych rękawiczkach... zapędza się, wraca i zdaje się wyglądać kogoś.)
Aniela.

Tak jest nie inaczéj, mówiłam z Wujaszkiem — dał mi wyraźnie do zrozumienia, że Pan Dolski o tobie myśli i bolesną skończył uwagą: Jużci nie o tobie, rzekł, moja Anielko... on majętny, ty masz bardzo mało... czas romansów minął... korzystaj z tego, co ci powiadam, bo wiem, co mówię, spuść się na mnie. Matyldo, ja płakałam.

Matylda.

Wszystko to jednak nic nie znaczy.

Aniela.

Najwięcéj mnie dręczy, że on odgadł może, co się dzieje w mojém sercu... ale przekonam go, że się omylił... zemszczę się... ale dlaczego udawał? Niegodziwie! szkaradnie!

(Odchodzi — Dolski w głębi ogrodu przybliża się do niéj, ofiaruje jej różę, ona po kilku niby wyrzeczonych słowach odwraca się nie przyjąwszy róży i odchodzi — Dolski pozostaje w miejscu odurzony, potem wciska kapelusz i przechadza się w głębi; na przodzie sceny rozmowa Karola z Matyldą trwała tymczasem nieprzerwanie.)