Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VII.djvu/069

Ta strona została przepisana.
Dolski.

O la Boga! (spokojnie) O la Boga.

Matylda.

Panie Dolski.

Dolski.

Pani?

Matylda.

Kochałeś się Pan kiedy?

Dolski.

Racz Pani wysunąć ten przedmiot z pod swoich żartów. Jeżeli kochałem — kocham; jeżeli kocham — kochać będę. Miłość jest świętością w mojém sercu... rozmawiać o niéj nie chcę... zdaje mi się, że to byłoby kazić jéj czystość. Ja Panno Matyldo jak nie z tego świata, marzę o wiecznéj miłości.

Matylda.

Ależ mój Panie Dolski, żaden kochanek od lat tysiąca nie wspomniał inaczéj swojéj miłości, jak z tym koniecznym dodatkiem „wieczna“. — To się stało formą tak jak „padam do nóg“ albo „uniżony sługa“, lubo nikt przez to nie służy, a mniéj jeszcze do nóg upada.

Dolski.

Być może... ja jednak powtarzam, miłość moja trwać będzie póki życia.

Matylda.

Daj Boże!

Dolski (na stronie powtarza).

Daj Boże? (Obudza się w nim myśl, że Matylda go kocha i coraz bardziéj go niepokoi).