Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VII.djvu/162

Ta strona została przepisana.

wać... Dźgnął mnie... brygant! słucham! Bodaj go djabli wzięli!.. słucham...

Gdański.

Koniec końców ten Marski jest wrogiem mojéj spokojności, nieustającą zmorą, nieuchwyconą marą. A przytém żona moja nie stara się przekonywać mnie o swojéj miłości.

Florjan.

Może ty ją nie dość ten to tego jak się zowie...

Gdański.

Nie dość kocham? Szanuję? — Ach Florjanie, kocham ją szalenie!

Florjan.

Nie ściskaj tak.

Gdański.

Jest jeszcze inna okoliczność, która jak skała wisi nademną. Ale tego powierzyć ci nie mogę, bo lubo jesteś moim najdawniejszym przyjacielem, jesteś jak to mówią malekowaty.

Florjan.

Malekowaty?

Gdański.

Czego się tkniesz, popsujesz.

Florjan.

Prawda, prawda, ale nie znałem tego wyrazu, malekowaty, malekowaty.

Maciej (cicho do Gdańskiego).

Proszę Jegomości... jakasz tam Pani chcze do Pana.