Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VII.djvu/186

Ta strona została przepisana.
Julja.

Wacław Marski?

Hermenegilda.

Człowiek niedobry, bardzo niedobry. — Jego wejście do mego domu jest bezczelnością i przejmuje mnie trwogą.

Julja.

Pani więc zdajesz się go znać lepiéj.

Hermenegilda.

Niestety! — Słuchaj... potrzebuję pomocy... jesteś młodą... szlachetnie myślącą... Nareszcie kobiety łatwo pojąć i zrozumieć się mogą... Ten Marski, człowiek najgorszych obyczajów.

Julja.

O! O!

Hermenegilda.

Gracz.

Julja.

O! O!

Hermenegilda.

Utracjusz... burda... bezbożnik.

Julja.

Czy nie za wiele...

Hermenegilda.

Jeszcze mało. Bez czci wiary jedném słowem. Przed kilku laty miał on się żenić ze mną. Umiał, ze wstydem wyznaję, układnością nieodgadniętą obudzić pierwsze uczucie serca mego. Bóg i rodzice moi czuwali nademną. Małżeństwo, jak widzisz, nie przyszło do skutku.