Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VII.djvu/192

Ta strona została przepisana.
Gdański.

Tak dalece.. nic... powtarzałem twoje słowa.

Hermenegilda.

Wspomniałeś o przeszłości.

Gdański.

A... tak... co się stało, trudno zmienić.

Hermenegilda.

Prawda. Miejmy wiarę w naszą miłość.

Gdański.

Niczém niezachwianą.

Hermenegilda.

A im daléj z sobą drogą życia postępować będziemy, tém nam gładszą zdawać się będzie.

Gdański.

Tak, tak, co było to było, a nadal pójdzie gładko... (całując ją w rękę) Najdroższa... najprzykładniejsza małżonko.

Hermenegilda.

Poczciwy Kasprze... Czuję się trochę zmęczoną... Położę się wcześnie... a więc aż do jutra kochanku.

(Odchodzi.)
Gdański (sam).

Kochanku, kochanku powiedziała... czy nie chora... Godna małżonka! Kobieta najpierwszéj sorty... Co za rozum, co za powaga, co za ton!.. Jakie szlachetne znalezienie się w świecie. To mi żona... Takiéj mi trzeba było... kochanku powiedziała. Ale... jednak... wszelako... pomimo tego... nie ma co jeszcze dowierzać. Ostrożnego Pan Bóg strzeże... Dobrze,