Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VII.djvu/194

Ta strona została przepisana.
Gdański.

Nie zgadujesz?

Florjan.

Nie. Daremnie sobie głowę łamię, aż mi ten to tego trzeszczy.

Gdański.

Czy myślisz, że moja żona byłaby was tak uprzejmie przyjęła... gdyby nie twój tytuł... lubo moja żona jest najgodniejszą, najszanowniejszą białogłową a ja najszczęśliwszym mężem! jak się o tém przed chwilką dowiedziałem.

Florjan.

A! A! A! Teraz rozumiem.

Gdański.

Bogu dzięki!.. Adieu!

Florjan.

Zaraz, zaraz... Ale dlaczego powiedziałeś, że jestem mężem mojéj... to jest téj Pani.

Gdański.

Tego jeszcze powiedzieć nie mogę.

Florjan.

Czemu ta Pani mówiła, że jestem ojcem dorosłéj córki... i trzech, trzech... Och! Och! trzech bębnów?

Gdański.

Dowiész się późniéj.

Florjan.

I ja musiałem wszystkiemu potakiwać — miałem pewnie głupią minę, co?