Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VII.djvu/233

Ta strona została przepisana.
Pan Benet.

Ha! jakem Benet, z téj cudownéj zmiany
Rozśmiać się muszę. — Jego zimna głowa,
Moja gorąca!.. (śmieje się) No, no... mówże daléj...
Słucham cierpliwie... Koniec dzieło chwali.

Zdzisław.

Mój stryj pułkownik, swoją wychowankę
Kochał jak córkę, mnie kochał jak syna,
Nic wiec dziwnego że ja i Paulina...

Pan Benet.

Bawiliście się w kochanka, kochankę...

Zdzisław.

Jakto bawili?..

Pan Benet.

Źle, źle powiedziałem:
Kochaliście się, straszliwie, ogromnie.

Zdzisław.

Ale tak, kochany, kochałem
Serca, duszy całą silą.
Pułkownika to cieszyło,
Często żartem mawiał do mnie:
Nie dam z domu co mi w dom dało przeznaczenie.
Żeń się chłopcze z Paulinką, bo ja się ożenię.
Ale dopiero po trudnościach wielu,
Matkęm uprosił — stanąłem u celu.
To historyi połowa.

Pan Benet (ironicznie).

Dobrze. A teraz do zbrodni.