Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VII.djvu/234

Ta strona została przepisana.
Zdzisław.

Wyjechałem do Krakowa.
Zaledwie kilka tygodni
Na tém wygnaniu minęło,
Bezimienny list odbieram.

Pan Benet.

Bezimienny? piękne dzieło!

Zdzisław.

Słuchaj. — Oczy me przecieram,
Czytam, czytam jak przez krepę,
Że jéj kuzyn, Pan Antoni,
To łyse, grube, pół ślepe
Z nosem kończatym.

Pan Benet.

Kończatym?

Zdzisław.

Kończatym. — Śmie wzdychać do niéj.
Smie wzdychać i nie dość na tém,
Ale dobrze jest przyjęty. (śmieje się)
(zrywając się) Ha!.. Ty Antoni przeklęty!

Pan Benet (sadzając go).

Tylko spokojnie... Dla Boga
Jak bezimienna przestroga?..

Zdzisław.

Ale przy niéj dowód jasny
Pauliny bilecik własny
Do przyjaciółki pisany...
(Przyjaciółki!.. Kara Boga!..)
Mam, mam w ręku dowód jasny
Wyrok na się już wydany.
(zrywając się) Ha! drżyj, truchlej wiarołomna!