Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VII.djvu/235

Ta strona została przepisana.
Pan Benet.

Wiarołomna — to być może,
I ja trzy razy powtórzę...
Lecz „wiarołomna“ nie możnaż powiedzieć
A spokojnie przytém siedzieć?

Zdzisław.

Ależ przez Boga żywego,
Czy stryj nie pojmujesz tego,
Że w mych żyłach krew gorąca,
Tętna gwałtownie potrąca?..
Bije w sercu jakby młotem?..

Pan Benet.

I cóż z tego? Co to po tém?
Co wykujesz takim młotem?
Wierz mi, spokojność...

Zdzisław.

Niech ją piorun trzaśnie!..
Mnie dziś o niéj myśleć właśnie. (chodzi prędko)

Pan Benet (do siebie).

Jak Bóg Bogiem — on szaleje...
Pierwszy z Benetów szaleje.
(głośno) No i cóż się potém dzieje?

Zdzisław.

Co? rzecz najnaturalniejsza.

Pan Benet.

Naprzykład?

Zdzisław.

Najrozumniejsza.
Piszę do stryja: „Twoja wychowanka
„Niech sobie idzie za swego kochanka.“