Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VII.djvu/244

Ta strona została przepisana.
Pan Benet.

Idź, zaklinam cię na Boga.

Zdzisław.

Pójdę, pójdę, ale wprzódy
Złożę stryjowi dowody
Jak niebezpieczna mu żmija
W koło serca się obwija.

Pan Benet.

Czy myślisz że ta przestroga
Co nie w czasie udzielona,
Nie napełni jadem łona
Tego, co w każdéj potrzebie
Był zawsze ojcem dla ciebie.

Zdzisław.

Zostanę.

Pan Benet (z wzrastającém rozżaleniem).

Istoto sroga
Pomnij, że od Filareta
Kalasantego Beneta
Wszyscy zawsze Benetowie
Jak jednéj matki synowie
Wszyscy w świętéj zgodzie żyli.

Zdzisław.

No, to wszyscy głupcy byli.

Pan Benet.
(Pan Benet zataczu się jakby uderzony, opiera się o stół i daléj mówi nie słuchając Zdzisława — boleśnie.)

Benetowie?!..

Zdzisław.

Tylko głupi
Sciska rękę co go łupi...