Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VII.djvu/250

Ta strona została przepisana.
Pułkownik.

Powoli się porozumią,
Przyjdą zwolna do rozumu.

Pan Benet.

Porozumią?.. do rozumu?..
Józiu, Józiu, mnie się zdaje,
Ustrzeliłeś pono bąka...
Tobie coś wiele nie staje
Na nieszczęsnego małżonka.

Pułkownik.

A to dlaczego? Żem nie dobrał pary
Że ona młoda, a ja niby stary.
I cóż to szkodzi?.. I cóż mi się stanie?

Pan Benet.

A! wiesz. To dziwne pytanie.

Pułkownik.

Młody, młody niech się lęka
Kiedy na kobiercu klęka,
Bo przed nim jak step bez granic
Przyszłość zalega w pomroku,
Tam przewodnie światło za nic,
Nie przyświeca naprzód oku,
Co go czeka w ciągu drogi,
Złe czy dobre, kwiat czy głogi.
Ale dla nas cośmy starzy
Gdy w małżeństwo grać się zdarzy,
Jakaż licha nasza stawka,
Tych lat trochę co zostało!
Ciskam zatém kostki śmiało:
Wygram, dobrze, — przegram, fraszka.
Ot — nic więcéj jak zabawka.