Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VII.djvu/253

Ta strona została przepisana.

Mnie powierzonéj, skrzywdzonéj przez ciebie,
Musiałem w zastaw dać samego siebie,
A gdym z nią stanął na ślubnym kobiercu,
Swiat już nie wątpił o jej czystém sercu,
Bo więcéj wierzył w moją miłość, cnoty,
Niż w pisk papuzi furfanckiéj hołoty.
No!.. ale teraz jesteśmy kontenci,
Ja kocham żonę, aż mi w sercu kręci,
Ona przyrzekła kochać mnie serdecznie
I to Mocanie, wiecznie... O tak! wiecznie.

(Przed ostatniemi wierszami wchodzi Paulina — Stefan otwiera drzwi ze serwetą w rękach.)
Pan Benet.

No, służę... proszę... już dano wieczerzę.

Pułkownik.

Dobrze Mocanie, spotkam się z nią szczerze.
(idąc powoli) Co kto przysiągł, niech dotrzyma
Czy go boli czy nie boli,
Aby potém z długim nosem
Nad smutnym nie płakał losem,
Bo pardonu u mnie nie ma.
Idziesz Paulino?

Paulina.

Dziękuję.

Pułkownik.

Do woli.
Ja idę chętnie, bom głodny za katy. (Odchodzi.)