Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VII.djvu/271

Ta strona została przepisana.
Pułkownik.

Na co rozwodu, gdzie ślubu nie było.
Ja, ja żonaty... czy wam się przyśniło?

Zdzisław.

Niechże was wszystkich uściskam serdecznie.

(Rzuca się w objęcia Pana Beneta.)
Paulina (do Pułkownika).

Ale ja przez to kochać będę wiecznie.

(Pułkownik całuje ją w czoło.)
Pan Benet (wyrywając się z objęcia Zdzisława).

No! no!.. Ten zawsze w smutku czy radości
Jak się dotknie, wara kości.

Pułkownik (do Beneta).

Ty mnie miałeś za głupiego?

Pan Benet (po krótkiém zastanowieniu się podając rękę).

Prawda Józiu... miałem, miałem,
Przepraszam cię...

(Ściskają się.)
Pułkownik.

No nic złego,
Bo téż wielki pozór dałem.

Pan Benet.

Ale ja dotąd nie widzę powodu...

Pułkownik.

Słuchaj — z Benetów i ja także rodu,
Lubię spokojność. — Wystaw zatém sobie
Że coś ty doznał w jednéj tylko dobie,
Ja dwa lata już doznaję;
Już nareszcie sił nie staje
Między temi amantami,
Alias warjatami.