Ta strona została przepisana.
Gustaw.
Zjazd familijny?
Jan.
Tak się zdaje. — Staram się, aby nasz hotel confortable odpowiedział godnie zaufaniu osób tak znamienitych, szanowanych, czcigodnych...
Juliusz.
Ho! ho! ho!
Jan.
Jedném słowem bogatych.
Juliusz.
A to wcale co innego. — Lita z Wrocławia, Gustawie, czy to nie będzie Karol Lita, nasz szkolny kolega. (dzwonią)
Jan.
Zaraz, zaraz! — Za pozwoleniem.
(Odchodzi.)
Gustaw.
Karol poczciwy, którego nazywaliśmy bawełnianym, bo nigdy nie wiedział czego chce, a czego nie chce.
SCENA II.
Juliusz, Gustaw, Karol.
(Karol w podróżnym stroju, torba w ręku, którą kładzie przy drzwiach na ziemi, potém na krześle, potém na inném krześle.)
Juliusz.
Otóż i on.
Gustaw.
Karolu!