Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VII.djvu/290

Ta strona została przepisana.
SCENA IV.
Melchior, Laura.
Melchior.

No!

Laura.

Co?

Melchior.

Jakto, co? — wiesz dobrze, co — dlaczegóż pytasz się co?

Laura.

Chmura więc, którą ściągnął Pan Anastazius Maczek, pęka nademną.

Melchior.

Nie, chmura rozrywa się, bo koniec końców wszystko ma swoje granice. Piszesz do mnie z Gdańska, że zbliża się termin zjazdu w Poznaniu, że piętnastego Czerwca będziesz musiała albo oddać rękę nieznajomemu kuzynowi Karolowi Licie, albo zapłacić 30.000 talarów. Prosisz mnie więc, abym z tobą pierwéj na parę tygodni pojechał do Wrocławia, bo nim weźmiesz jakiebądź postanowienie, chcesz wprzódy poznać tego, którego ci narzucają na męża. Bardzo rozsądnie, pomyślałem, zrzucam mundur, ubieram się jak na redutę i pod przybranemi nazwiskami jedziemy do Wrocławia. Niedługo czekaliśmy, mirliflor jak sikorka na lep został ujęty twojemi wdziękami. Przyjeżdżamy tu nareszcie z nim razem i kiedy mówię: No! — Ty pytasz się: Co? — Ja mówię no, kończ, czas przyszedł. — Chcesz go albo