Tak przez tyle lat, tyle sukienek dostała,
Przez tyle czasu jadła, pod dachem mieszkała,
Tak, prawda, Wychowanka woli mieć nie może,
Musi słodkie czy gorzkie przyjmować w pokorze.
Ależ i Pana Piotra nie widzę, przewiny,
Wszakże dzisiaj przyjeżdża i dziś zrękowiny.
Już to trzecie, — Mille tonnerres! — Matka zawsze skręci,
Bo urodzenia Zosi nie spuszcza z pamięci.
A tu ten hultaj Hryńko bruździ w swoję stronę,
Bo gdy raz zapowiedzi były ogłoszone:
Zofija wychowanka Jaśnie Wielmożnego
Pułkownika Hektora Kaspra Morderskiego,
Niewiadomych rodziców... — lękałem się bowiem
Spłoszyć matkę i syna jak nazwisko powiem...
Ten hultaj, łotr wierutny, ma na tyle czoła,
Przesłać skąd, djabli wiedzą, protest do kościoła,
Że małżonków Bajdułów Zosia córka prawa,
Że bez ojca ją za mąż wydać nie mam prawa...
No, a on ojcem musi pozostać przed światem...
A nim nie jest?
No, to... ten... ale rzecz nie na tém.
Piramidalny kłopot!
Łatwe do pojęcia,
Chce córce wrócić godność prawego dziecięcia.