Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VIII.djvu/084

Ta strona została przepisana.
Regina (wesoło).

Hm! jak widzę coś bardzo solennie.

P. Piotr.

Solennie.

(P. Piotr siedząc w środku z wolną i poważną deklamacyą. — Siedzą w takim porządku: od prawego 1, Paulina, 2. Regina, 3. Piotr, 4. Hilary, 5. Zefiryn, 6. Wacław.)

Dziś rano spałem... spałem... na wznak... na wznak spałem...
Bo tak śpię zwykle... nawet podobno chrapałem...
Ale to mniejsza... w tém — Pac! coś mnie w nos uderza,
Nietoperz, myślę... chwytam... lecz miast nietoperza
Widzę w ręku list — list — list. — Czytam raz dwa razy,
Trzy razy — hańba, zgroza, palące wyrazy.
Zrywam się, zrywam, nawet pantofli nie kładę
I chcę zaraz stolika spytać się o radę...
Bo takim jak ja ludziom stolik odpowiada...
Ale na cóż czas tracić, niepotrzebna rada,
Kiedy list wskazał jasno jak postąpić sobie;
Co każe bezimienny ja do joty zrobię,
I jest czarno na białém, mówię na wsze strony,
Że Narcyz jest kochankiem mojéj narzeczonéj.

(Wszyscy zrywają się, oprócz Wacława, który się roześmiał.)
Regina.

Cóż to Pan mówi, jak śmiesz wyrzec takie słowa!

Paulina.

A to rzecz niesłychana!

Regina.

Kłamstwo, złość, obmowa!