Hm! jak widzę coś bardzo solennie.
Solennie.
Dziś rano spałem... spałem... na wznak... na wznak spałem...
Bo tak śpię zwykle... nawet podobno chrapałem...
Ale to mniejsza... w tém — Pac! coś mnie w nos uderza,
Nietoperz, myślę... chwytam... lecz miast nietoperza
Widzę w ręku list — list — list. — Czytam raz dwa razy,
Trzy razy — hańba, zgroza, palące wyrazy.
Zrywam się, zrywam, nawet pantofli nie kładę
I chcę zaraz stolika spytać się o radę...
Bo takim jak ja ludziom stolik odpowiada...
Ale na cóż czas tracić, niepotrzebna rada,
Kiedy list wskazał jasno jak postąpić sobie;
Co każe bezimienny ja do joty zrobię,
I jest czarno na białém, mówię na wsze strony,
Że Narcyz jest kochankiem mojéj narzeczonéj.
Cóż to Pan mówi, jak śmiesz wyrzec takie słowa!
A to rzecz niesłychana!
Kłamstwo, złość, obmowa!