Ta strona została przepisana.
gły się jego złe skłonności — stał się sknerą, chciwym, zabobonnym, nadewszystko wielkim tchórzem; nie jest on jednak złym człowiekiem i zechce zapewne usłuchać moich rad, tylko proszę cię mój Karolu żadnéj z nim gwałtowności, bo jak go spłoszysz schowa się i już potém jak borsuka i pierniczkiem z jamy nie wywabisz. Teraz idźcie, ja na niego tu czekać będę.
(Klara odchodzi w drugie drzwi na lewo a Marski w środkowe, Dowmund siada przy stoliku i bierze książkę.)
SCENA IV.
Dowmund, Kokoszkiewicz.
Kokoszkiewicz (wyszedłszy z ostrożnością.)
A, to ty Janie... jak się masz?..
Dowmund.
Prawdę mówiąc, mam się źle.
Kokoszkiewicz.
Katar, co?
Dowmund.
Gdzież tam katar! mam się źle, bo się zgryzłem; mój przyjaciel głupstwo zrobił... i co mam w bawełnę obwijać, tym przyjacielem jesteś ty.
Kokoszkiewicz.
Ba!
Dowmund.
Marskiemu odmówiłeś rękę Klary.
Kokoszkiewicz.
Odmówiłem.
Dowmund.
Dlaczego?