Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VIII.djvu/242

Ta strona została przepisana.

radźmy (p. k. m.) i wiesz co, dobra myśl mi przyszła: powiedz żeś ty strzelił do Marskiego.

Filip.

O dziękuję za tę łaskę. I owszem.

Kokoszkiewicz.

Cóż ci szkodzi?

Filip.

Nie, nie powiem — kłamstwo grzech.

Kokoszkiewicz.

Bo to widzisz, tu nie idzie o to, kto wystrzelił, ale w śmierci cała rzecz.

Filip.

Właśnie dlatego — człowieka zabić, to nie furda.

Kokoszkiewicz.

Tać nie furda, ale to przypadek; nic się nie bój, ja ci ręczę.

Filip.

A dlaczegóż Jegomość się boisz — i owszem.

Kokoszkiewicz.

Dla mnie jakoś nieładnie; będą się pytać, inkwirować, przed sędziami trzeba stać a mnie nogi bolą; ty wiesz że ja mam pedogrę, jestem stary, już bardzo stary, szanuj moją słabość i mój wiek. (ocierając łzy) Zrób to dla mnie mój Filipku, powiedz słówko, powiedz żeś ty strzelił.

Filip.

Za to słówko i owszem dyndać można.

Kokoszkiewicz.

Co ty mówisz głupcze — dyndać, dyndać, o dyndaniu nie ma mowy.