nien, obadwaśmy winni — wet za wet. Ale jego kara nie dosięgnie, a mnie dosięgnąć może. (zrywa się i chodzi) Przypadek, a przypadek jestże zbrodnią? przypadek możnaż karać? wszak ci mówią: Człowiek strzela a Pan Bóg kule nosi; ja wystrzeliłem z palnéj broni to prawda, ale kuli o mój Boże, kuli anim widział, anim słyszał — wyleciała jak szalona, teraz masz! (chodzi — p. k. m.) Ale przecież Sąd mądry, Sąd sprawiedliwy, nie zechce mię ukarać, żem niechcący zadał śmierć (p. k. m.) Śmierć... tak śmierć... cóż jest śmierć? (z czułością) Sen błogi, sen spokojny, sen wieczny, kres cierpienia. (p. k. m.) A Marski byłże szczęśliwy? Żadnaż troska go nie dotknęła, ból żaden, żaden żal nie zamąciłże jego dni? (p. k. chwili) Któż nareszcie zaręczyć może, coby go było i nadal czekało, byłby może zbankrutował, byłby może stracił poczciwą żonę, dziatki kochane, byłby może zachorował, stracił słuch, stracił wzrok, biada, biada mu! Taką rzeczą on mi pewnie na tamtym świecie jeszcze dziękować będzie, żem go zabił.
O Janie, czy ty słyszałeś — Karol Marski przestał cierpieć.
Okropne zdarzenie; włos na głowie powstaje, dreszcz przechodzi; ale jakże to się stało, ja nic nie wiem.