Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VIII.djvu/253

Ta strona została przepisana.
Kokoszkiewicz.

Dam ci dwa.

Filip.

A ba!

Kokoszkiewicz.

Trzy.

Dowmund (do Filipa).

No, dostaniesz pięć, a zwiń się prędko i zręcznie.

Filip (odchodząc).

O Boże, jakże ja to zrobię.

Dowmund.

Ja zaś pójdę i we drzwiach stanę, aby zatrzymać w razie gdyby kto z urzędu chciał wejść do domu.

(Odchodzi.)




SCENA XVII.
Kokoszkiewicz (sam).

Dobry koncept, nie ma co mówić, hokus pokus z karteczkami. Za tę radę i za pomoc bodaj sto lat żył — muszę mu nawet kiedyś co i obiecać, Jaś kochany. (p. k. m.) No, bezpiecznym teraz być mogę i Sąd mnie pewnie uniewinni, ale jednak... ja zastrzeliłem, zabiłem z palnéj broni i sumienie wołać będzie: moją sprawką jest śmierć jego. (p. k. m.) O mój Boże, jakież teraz będą nocy moje? czyliż będę mógł spać, czyliż nie będę słyszał jęków, czyż nawet jego duch o północy w białém prześcieradle przy mojém łóżku stawać nie będzie?.. O okropnie! włos mi staje na głowie, krew się ścina, mrozi dreszcz... ale gdzież są, gdzie są wszyscy? Spojrzę