Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom X.djvu/168

Ta strona została przepisana.
Pan.

Jak się podoba. (Odnosi konewkę i siada na ławie.)

Pani (na stronie.)

O mój Boże, jakaż ja biedna, żem wpadła pod tak tyrańską opiekę.

Pan (zasłyszawszy.)

Ja żadnej opieki nad Panią nie przyjąłem i nad żadną damą nigdy przyjmować nie będę. Mądra, która mnie złapie... ona jednemi drzwiami, ja drugiemi... w potrzebie skoczę z dachu albo wpław Pełtew przepłynę.

Pani (po krótk. milcz.)

Jeżeliby to nie przechodziło zakresu Pańskiej grzeczności, prosiłabym go ogień poprawić.

Pan (zbliżając się do kominka.)

Czém poprawić? Widzę tylko jednę trzaskę i jeden patyczek jak ołówek.

Pani.

A we wszystkiem trudności! tylko trochę dobrej woli — mnie zimno.

Pan.

Ognia już niema.

Pani.

Ach gdzieżtam, podmuchaj Pan trochę, proszę Pana, podmuchaj.

Pan (dmuchając.)

Fu! fu! fu! Dalibóg niema.

Pani.

Jeszcze trochę, proszę Pana.