Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom X.djvu/169

Ta strona została przepisana.
Pan.

Fu! fu! fu! ani jednej iskry.

Pani.

Jakaż ja biedna!

Pan.

Ale w popiele są kartofle... spotkam się z nimi niepotrosze, bom djable głodny po kąpieli.

(Czas jakiś milczenie. Pan przynosi kartofle na misce, dostaje dwie gazety z zapieczętowanego pakietu i zaściela niemi stół, dobywa nóż z kieszeni i siada na ławce. Pani zydelek, na którym siedziała, przynosi naprzód sceny i siada odwrócona nieco od stołu.)
Pani (na stronie.)

Teraz będzie jadł — umie tylko spać i jeść — pewnie stary kawaler.

Pan.

Ile razy chciałem służyć jakiej Pani, zawsze mnie jakieś nieszczęście spotkało i dla tego nie żeniłem się.

Pani.

Zgadłam. Dobrześ Pan zrobił.

Pan.

Nie mam szczęścia do płci pięknej a nie młodej, to rzecz pewna. Gdziem się pomknął, katastrofa. Mógłbym tomy o tém napisać... uf gorące. Naprzykład raz na balu siedziałem sobie spokojnie przy stronie... wtem jakaś rozhulana tanecznica zaczepia mi nogę krenelinową obręczą... padamy oboje, jak orzeł dwułbisty, ja na prawo, ona na lewo — powiadają, że było co widzieć, ale ja wiem tylko, że potem kulałem tydzień cały. (Jé — milczenie.) Drugi