raz znowu wychodzę z teatru kończąc sobie spokojnie dwugodzinne ziewanie, w tem na kurytarzu lampa naftowa pęka — jakaś Pani staje w płomieniu. Rzucam się oczywiście, gaszę ogromną peryferię wszelkiemi w tym razie dozwolonemi sposobami, gaszę i ugaszam nareszcie, ale poparzywszy sobie ręce i kolana. (Po krótk. milcz.) Chorowałem dwa tygodnie — fatum! (Po dł. milcz.) Jednego dnia przyszło na myśl damom urządzić spacer dużem czółnem — dobrze — płyniemy po czystych wód krysztale... księżyc srebrnem światłem świeci... kwiaty pachną... słowik śpiewa — bardzo pięknie. Ale w czółnie coś zaczyna być za mokro... wody coraz więcéj, woda sączy się szparami, jakby szpary na to były. Damy krzyczą: do brzegu! do brzegu! Przybijamy więc do tego brzegu, wyskakujemy na piasek... ale biada! zdrada! z pod piasku woda tryska, zapadamy się po kolana... trzeba damy wynosić, niema co myśleć. Dostała mi się najdłuższa — wyniosłem wprawdzie i wyratowałem, ale potem krzyżów rozprostować nie mogłem. (Po k. m.) Chodziłem potem przez trzy tygodnie jak haczyk — fatum! fatum! (Pani wstrzymuje się i śmieje się skrycie; po długiém milczeniu.) Nareszcie razu jednego wracam zmęczony z polowania — patrzę jakaś kolasa pędzi, furmanowi lejce z ręki wypadły — szkapy wierzgają... pani krzyczy: ratujcie! ratujcie! Jakże nie ratować, proszę Pani. Biegnę, chwytam lejce prr! prr! haho, haho!.. kolasa stanęła, zbliżam się do stopnia i trzystofuntowa obywatelka pada mi w objęcie. Ugiąłem się wprawdzie... zatoczyłem się... i nogę pod koło włożyłem. (Po krót. milcz.) Leżałem potem w łóżku trzy tygodnie. Fatum! (Odsuwa miskę, czas jakiś milczenie.)
Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom X.djvu/170
Ta strona została przepisana.