Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom X.djvu/243

Ta strona została przepisana.

Bo każdy przecie kocha swoje kości.
Już mi na honor nieraz na myśl wpada
Dernąć z tej rzeszy.

Zając.

Dernij.

Tchórz.

Łatwa rada!
Dernij!.. Ja derdać umiem, to nie plotka,
Ale któż ręczy, co za górą spotka?
Mogą gdzie z krzaków zasadzkę odsłonić;
Mogą mnie w polu jak łotra dogonić,
Jak zbiega chwycić i na pół żywego
Przed sądem stawić. I cóż będzie z tego?

Zając.

Źle.

Tchórz.

Zle, a widzisz, źle niezawodnie;
Będą mi zbrodnie ładować na zbrodnie,
A i pies za mną nie szczeknie w tej sprawie.

Zając.

Obrona Tchórza niepodobna prawie.

Tchórz.

To rzecz okropna! Wszystko znosić mogę:
Głód, hańbę, wzgardę... Ach tylko nie trwogę.
Instynkt mi mówi, żem nie jest bezpieczny.
Sam widok możnych, przestrach dla mnie wieczny.
Wczoraj czytając gazetę Ryś kichnął —
Ja mówię: Wiwat! A on się uśmiechnął.

Zając.

Oho!