splątana ciżba, któréj nieraz i czoło kolumny staréj gwardyi rozsunąć nie zdołało. — Są wszędzie Arcyksiążęta, Arcybiskupi, w Galicyi jest nawet Arcystolnik, ale nigdzie niema Arcyciury, — a tym powinien był być par droit de conquète et par droit de naissance mój Onufry. Wysoki, pleczysty, chciwy łupu, skory do kieliszka równie jak i do bójki, kiedy odbierał rozkazy wyprężał się jak stróna, brzuch w tył, pierś naprzód, stawał skosem jak Pizańska wieża. Odpowiedź jego była zawsze: „Słucham“. Bał się kozaków jak djabeł święconéj wody. Wszystko to kazało wnosić z niejaką pewnością, że był kiedyś w rossyjskiéj służbie i że nie dopełnił potrzebnych formalności przy podaniu swojéj dymisyi. Jeżeli kto schylony nad jakim Hauptmanom lub Praporszczykiem, co już nigdy nie ujrzy ojczystéj zagrody, ściąga z niego to czego ściągnąć właśni nie zdołali koledzy, albo sylabizuje po szwach i zakładach najmniejszéj odzieży czy nie doczyta się gdzie zaszytego dukata lub talarka, to pewnie Onufry. Jeżeli kto szuka furażu nie w stajni, nie w stodole, ale po kufrach i szufladach, to pewnie Onufry. W Dreznie przyjąłem go i tydzień nie minął, już stał się powodem nie małego dla mnie kłopotu. Powiem co się stało, bo téż niemam innego celu pletąc trzy po trzy, jak tylko bawić się, niby dziecko wolantem, wspomnieniem lat przeszłych, — przerzucać obrazki, których mniéj więcéj każdy nagromadzi w skarbonkę swojéj pamięci. Ale chcąc śpiewać Achilla gniew zgubny, muszę zastanowić się pierwéj czy mam przedstawić nagą prawdę, czyli też, pożyczając jéj tła, zarzucić ją kwiatami fantazyi. — Prawda w oczy kole, może ukłuć i w uszy,
Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XI.djvu/018
Ta strona została skorygowana.