Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XI.djvu/022

Ta strona została skorygowana.

powiedziałby Pan Jowialski, bo Onufry postąpił sobie nareszcie z Rezlą jak ów gminną piosneczką wsławiony z Małgorzatą Grzegorz, ale Rezla miast zawołać: Czegóż? walnęła go w łeb lichtarzem. Że zaś świeca w tym razie zgasnąć musiała, ciemnota pokryła tę część historyi. Że jednak coś padło z jednéj i drugiéj strony, wątpić nie można. Kiedy to wszystko działo się na dole, ja na drugiém piątrze spokojnie kończyłem wieczerzę z kolegą kapitanem Maciejowskim. Rozmawiamy sobie o tém i o owém, — wtém... otwierają się drzwi i Onufry wpada. Twarz zarydzona, nozdrza sapiące, kawał knota na czole powiadały nam wyraźnie, że walka była gdzieś stoczona i że spieszny odwrót ma miejsce. Nim jeszcze słowo mogło być wyrzeczone, wbiegł Hausknecht ze świecą w ręku a za nim sam Pan Gospodarz. — „Wo ist er?“ — Da steht er!“ I już luzak wziął w papę aż nosem pociągnął. Wtenczas to wymknęło mi się co się tak łatwo z ust polskich w podobnym razie wymyka: „A walże!“ — Nie potrzeba było mówić dwa razy, — Onufry jak Niemca utnie... Ach co za szkoda, że dla przyzwoitości stylu nie mogę powiedzieć „jak utnie w pysk!“ bo w tym acz gminnym wyrazie leży tyle prawdy, tyle nawet naśladowczéj harmonii, — ale nie wypada, nie można, więc powiadam, Onufry jak utnie Niemca gdzieś między nosem a uchem... aż szyby brzękły — Schön! Niemiec zwinął się, zatoczył i hylcem, zygzakiem jak lis postrzelony leciał, leciał i aż w przeciwnym rogu padł na kanapę. A nim się zerwać zdołał, już Onufry leżał na nim. — Jeżeli kto aby raz w życiu widział niedźwiedzia idącego w hurku, kiedy schwyci pod