śpiewał, — jeden powąchał, drugi skosztował... A ba!.. wymówiliśmy razem i kawa spożytą została. Niespokojny jednak idę do Jenerała Błeszyńskiego, adjutanta Króla saskiego, dawnego znajomego a niegdyś i sąsiada rodziców moich. Zwierzam mu całe zdarzenie i proszę o radę. Jenerał słuchał mnie i golił się razem podstrugując sobie wąsiki z najsumienniejszą precyzyą i podług potrzeby wykrzywiając twarz, nadymając policzki albo wypychając językiem wierzchnią wargę puszczał przez zęby przerywane słowa: „Źle!.. hm, hm... bardzo źle... niema co żartować... skarga może łatwo dojść do Króla... Król odda Cesarzowi. Cesarz jest dla Króla nadmiarę uprzejmy i gdzie idzie o karność wojska, dla winnych bez litości.“ — Ależ ja, rzekłem, nie wykroczyłem przeciw karności.“ — „Hm, mówił dalej Jenerał macając sobie brodę czy jeszcze gdzie nie zostawił siwego włoska, zapewne nie wykroczyłeś, ale ogólnie armii jest przykazane dobrze obchodzić się z mieszkańcami, — a sam przyznasz, że twój służący...“ — „Bronił się“, przerwałem. — „Tak, zapewne, bronił się, rzekł Jenerał i złożył brzytwę, ale pod armatami nieprzyjacielskiemi niema czasu procesu wytaczać... Dla przykładu wiele się czyni... Właśnie niedawno z powodu zażalenia poddanego na ręce Króla, Cesarz kazał jednego oficera z kontroli wykreślić. Radzę ci zatém, załagodź tę sprawę.“ — Tak, załagodź, rzekłem do siebie wychodząc mniéj spokojny niż byłem przychodząc. A jak załagodzić? Co ja mogę dać temu oberżyście? Chyba buzi z jednéj i drugiéj strony. Pieniędzy niemam. Komuż kiedy mogła przyjść
Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XI.djvu/025
Ta strona została skorygowana.