Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XI.djvu/028

Ta strona została skorygowana.

kroć biada narodowi, co zawisł od interesu innego narodu. Narody sumienia nie mają. Smutne rozmowy biednych nas Polaków w Lipskich alejach przerwała kula armatnia, która zaszumiała jak gdyby kto wentyl samego piekła uchylił i potém ucięła kozła między nami. Wspomniawszy studenckie czasy, można było zawołać: Kasza, Panowie, kasza! Byłać to w rzeczy saméj kasza, ale już i ze szwedami. Wtém Rejtan zawołał: „Cesarz wsiada na koń!“ Ruszyliśmy i my każdy do swojego, ale nasi służący wprowadzili je byli do bliskiego domu; tam biegniemy, a wstępując na dziedziniec widzimy znowu kaszę... tak jest kaszę, nie w alegorycznéj, ale w jéj najnaturalniejszéj postaci. Komu, komu innemu, jak tylko ciurom mogło przyjść na myśl dziewiętnastego października 1813 r. o dziesiątéj rano w Lipsku gotować kaszę!? I ugotowali ją w istocie, ale djabeł zdawał się jakby na psotę dmuchać im ogniem w garnek, bo kasza nie stygła a łyżka lubo ochuchana, odmuchana, jeżeli wjechała do zgłodniałéj paszczy, jeszcze prędzej się cofała. Daremnie wołaliśmy, łajali, „Zaraz, zaraz“, odpowiadały sparzone języki i bylibyśmy mostu pewnie już nie zastali, gdyby jeden z nas nie był wpadł na myśl szczęśliwą i nie był nogą w garnek uderzył. Kasza jak z bomby w tysiąc promieni bryznęła a ciury boleśnie jęknęły, ale wkrótce były na koniach. Jeden tylko Onufry nie mógł dać sobie rady, a ja nie chcąc odstąpić koni, czekać musiałem. Miał on wprawdzie do czynienia z klaczą szpakowatą, djabłem wcielonym, której nie w smak były juki a jeszcze więcéj dwie wiązki siana do przedniéj kuli siodła przywiązane. Kupiłem ją był