Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XI.djvu/039

Ta strona została skorygowana.

ty myślo! i ty łzo! Wracam do mego sztabu. Było nas tam Polaków, już przy końcu, podobno dwunastu. Trzymaliśmy się parami, ażeby gdy jeden będzie na missyi (tak nazywaliśmy poséłki), drugi miał opiekę nad ludźmi i końmi. Były to małżeństwa koleżańskie i jak każde małżeństwo, miały swoje pogody, miały i burze. Tak zawsze widziałeś pod jednym dachem albo przy jednym ogniu Rejtana z Suchorzewskim, — mnie z Henrykiem Milbergiem, — Ludwika Jelskiego z Romanem Sołtykiem, a jak ten był wzięty w niewolę, z Niegolewskim, — Grabowskiego Józefa ze Stofflem Szwajcarem, Pułkownikiem - Adjutantem - Komendantem, Kościelskiego z Krausem. — Kapitan Szercel, którego do Polaków liczą, bo z polskiego wojska, nie wiem czy nie z legionów, trzymał się pojedyńczo... To jest osobno ale nie pojedyńczo, bo miał przy sobie służącego a ten służący żonę. Służący zwał się Pular, przeto ona Pulardką. Hrabia Fiufiu mógł był zaśpiewać:

Że po polsku mówić twardo
Przeto kurę zwą pulardą.

Wstydziliśmy się nieraz tego suplementu, ale kapitan Szercel był dla nas zanadto znaczącą osobą abyśmy nie starali się utrzymywać z nim najprzyjaźniejszych stosunków. Raczył on czasem na usilne prośby wydobyć jakiego hiszpańskiego numizmata i łaskawie pożyczyć. On przyszedł mi w pomoc, kiedy w Metz, przymuszony słabością nie wychodzić z pokoju, nie miałem już za co kupić wiązki chrustu na komin ani dziesięć maronów na wieczerzę. Daj mu Boże zdrowie jeżeli jeszcze żyje a wie-